czwartek, 10 lutego 2011

Powrót do domu

Wróciłem do domu jako onanista. Oczywiście wtedy nie zdawałem sobie sprawy z tego. Poznałem cos nowego, coś co sprawia, że jest miłe.


Podniecające było to, że mogłem sam sobie coś robić. Patrzeć na zmiany jakie następują, gdy pieszczę swego ptaszka. Czuć moment gdy zaczyna się podnosić, prężyć. Gdy staje się twardy, a potem po chwili masturbacji puszczony mięknie. Widzieć jak strzela sperma i czuć ten moment. Właśnie TEN moment, gdy nagle świat wiruje w oczach, czuje się niesamowitą rozkosz uwalnianą skurczami z tryskającą spermę (czy, jak to się wówczas mówiło logierem)


Prawdę mówiąc robiłem to bardzo często i co dziennie. Wytrysku jeszcze nie było, sama przyjemność. Potrafiłem tak "branzlować" się po kilkanaście razy dziennie. Cały czas było przyjemnie i cały czas miałem na to ochotę :)


Miałem kolegów, z którymi grałem w piłkę, bawiłem się w podchody, jeździłem na rowerze. Ale żadnemu o tym nie powiedziałem, ani żaden tego mi nie mówił.


Szybko się zorientowałem, że nie jest to zalecana czynność przez religię, a byłem wychowywany w w tej naszej 95% , jedynej słusznej. Co prawda, tak abstrahując od masturbacji, wówczas religia wydawał mi się bardzo fajną sprawą. Nie była w szkole, prowadzili ją księża, którzy umieli nawiązać kontakt z dziećmi. I nie myślę to o jakiś pedofilskich kontaktach. Po prostu umiejętność zainteresowania młodego człowieka sprawami wiary.


Tym nie mniej, przykazanie nr 7 (przeczytajcie, jak ono brzmi i jak jest objaśnienie tego grzechu) było dla mnie jak kamień u szyi zwłaszcza, gdy trzeba było iść do spowiedzi i powiedzieć księdzu, że uprawiam samogwałt. Tak to nazywano na lekcjach religii: samogwałt. Czułem się wtedy okropnie. Szukałem konfesjonału, w którym spowiadał ksiądz nie znający mnie. Szybko przeskoczyć przez siódme, pokuta, pukanie i... wolny od grzechy samogwałtu.


W tym czasie już zaczynałem mieć wytryski, eksperymentowałem ze sobą: jak szybko się spuszczę, jak wolno. Ile ruchów powolnych góra, dół. I tak kilka razy dziennie i codziennie. Najprzyjemniej było w wannie, w ciepłej wodzie, gdy tryskająca sperma wyglądała jak wybuch lawy z wulkanu.


Wciągał mnie onanizm na dobre, a ja się nie broniłem. Grzech... wyspowiadam się, a bez samogwałtu nie będzie już tak przyjemnie. Wtedy też znalazłem jakąś książeczkę, w której przeczytałem, że samogwałt jest szkodliwy, osoba uprawiające samogwałt ma słabą wolę, w ogóle jest słaba, mało pewna siebie, strachliwa, chorowita. Ot, takie tam "poważne" informacje mające na celu odstraszenie potencjalnych delikwentów, które jednak zrobiły na mnie wrażenie i były tego skutki w przyszłości.


Wtedy też zrozumiałem, że nie należy się chwalić masturbacją, skoro zabroniona i nikt tego nie robi,  tylko ja jeden w niej tkwię. Należy być cicho.


Zacząłem z nią walczyć.


Nie, nie będę tego dziś robić! Jak zrobię, stanie się coś złego. Dziś definitywny koniec... No, może OSTATNI raz. Dziś, po raz ostatni. Na pożegnanie. Spuszczę się. Ostatni raz przecież wolno. Ok, dziś jeszcze będę to robić, ale już jutro NIE! Nawet nie spojrzę, a jak będę sikać, to zamkniętymi oczyma i bez wyjmowania rękoma. Sam się wyciągnie.


Jak myślicie? Wytrzymywałem?


Oczywiście nie. Taka scena powtarzała się prawie codziennie, bo prawie codziennie się masturbowałem. Powodów zresztą było dużo: dziewczyna, którą podglądałem, jakieś zdjęcia pornograficzne. Kiedyś do szkoły (to była szkoła podstawowa, 4 klasa) któryś z kolegów przyniósł opowiadanie pornograficzne. Jeden z nas czytał, reszta słuchała z zapartym tchem Do dziś pamiętam, jak kobieta z opowiadania pokazywała mężczyźnie swoje rozkoszne miejsca, a on prężył się pod jej rozpalaną dłonią i takie tam... :) Gdy wróciłem do domu musiałem zmienić majtki bo były mokre. :)  Nie od spermy tylko tego czegoś, co wypływało, jak się długo masturbowałem, było śliskie i przezroczyste. Teraz bym to nazwał preejakulatem :) Wtedy onanizowałem się tak długo i wolno, by ów śluz wypływał. Wówczas powierzchnia mojego stojącego siusiaka była śliska. Oh, to była specjalna technika, która doprowadzała do wypływania preejakulatu i nader podniecająca.


Tak więc powodów, przyczyn dla młodego, jurnego, zdrowego emocjonalnie i coraz bardziej dojrzewającego z buzującymi hormonami chłopaka do uzewnętrznienia swoich stanów erotycznych było sporo. A jedyną drogą, oczywistą i przewidzianą przez matkę Naturę była masturbacja, zwana przez przeciwników groźnie samogwałtem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz